Opracowania naszego autorstwa




Poniżej:

O "ratownikach" koni - odsłona 4




ZNOWU TO SAMO...


W okolicy 27 września na wielu forach jeździeckich (Re-Volta, Swiat Koni, Stajenka itd.) i innych popularnych zwierzęcych (Dogomania) pojawiło się ogłoszenie. Pewna fundacja informowała w nim, że z gospodarstwa pana H.R. z Wieńkowa, w którym którego Fundacja trzymała swoje konie, zostały zabrane lub skradzione 3 z nich. Właściciel gospodarstwa miał twierdzić, że w krótkim odstępie czasu dwukrotnie przyjechał po zwierzęta samochód z bukmanką, a przybyła w nim ekipa przedstawiła się jako "jakaś organizacja z Krakowa". Pan HR wydał więc tym ludziom owe konie. W ogłoszeniu fundacja uznała więc całe zdarzenie za kradzież, zgłosiła sprawę na Policji i prosiła internautów o pomoc w odnalezieniu zwierząt. W toku dalszych dyskusji internetowych zasugerowano też, że pan HR po prostu sprzedał zwierzęta handlarzom i konie najprawdopodobniej trafią (lub już trafiły) do uboju. Tak opisywała te wydarzenia fundacja, a jaki był ich faktyczny przebieg - nie do końca wiadomo. Jedynym pewnym faktem jest to, że konie zaginęły. Ponieważ w chwili pisania tego artykułu nie był znany ani ich los, ani jakiekolwiek szczegóły policyjnego dochodzenia, nikomu też nie postawiono żadnych oficjalnych zarzutów, więc nie będę tu dywagował, czy pan HR oddał konie przez naiwność, czy może świadomie pozbył się kłopotu, czy wreszcie sprzedał je odbierającym. Nie zmienia to bowiem faktu, że doszło do zawłaszczenia cudzych koni, co jest czynem i nagannym, i bezprawnym. W związku z tym mam nadzieję, że winni zaginięcia zwierząt, kimkolwiek by nie byli, zostaną jak najsurowiej ukarani. Ale sprawa ma niestety drugie dno, abowiem...

Albowiem niemal 2 miesiące Wcześniej, 3 sierpnia, w regionalnej TVP Szczecin pojawił się reportaż o tych koniach. Co ciekawe, telewizję miał wezwać ponoć sam pan HR. Twierdził on, że do koni nikt z fundacji nie przyjeżdza, o nie należycie nie dba, poza tym są zaległości w płaceniu za ich utrzymanie. Jeden z koni wymagał wizyty weterynarza, inny - kucia korekcyjnego, ale podobno (sugestie pana HR) fundacja nie kwapiła się do zamówienia usług tych specjalistów. Informacjom pana HR zaprzeczali niektórzy sympatycy fundacji (sympatyk to osoba popierająca działania fundacji, ale nie należąca oficjalnie do jej struktur). Reportaż i zawarte w nim komentarze uznali oni za skrajnie stronnicze. Twierdzili, że bywali tam często, za konie płacono regularnie, a działanie gospodarza wynika ze złośliwości, gdyż przebywający na jego terenie ogier był specjalnie ("dla zabawy") przez niego dopuszczany do klaczy w celu ich pokrycia i po wyjściu sprawy na jaw od gospodarza żądano pokrycia kosztów leków poronnych (czego ten w domyśle zrobić nie chciał). Pojawiły się też inne zarzuty wobec pana HR, w tym tak abstrakcyjne, że wzywał kiedyś kogoś do pomocy, a przecież "powinien miec na stanie leki, majac tyle swoich koni umiec zrobic podstawowe zastrzyki, w razie problemów sam powinien wzywać weterynarza, w końcu płaciło mu się za opiekę nad końmi." Na takie dictum podniosły się inne głosy, mówiące, że gdy np. "wykastrowany ogier dostał zakażenia, pan HR wydzwaniał do weta i do ludzi z fundacji, nie mógł się dodzwonić, wreszczcie wkurzony nie chciał już mieć z tym wszystkim nic wspólnego i zadzwonił po policję." Na to oponenci odpowiedzieli, że warunki u pana HR były fatalne, "ogólny burdel", brak wody dla koni, psy zamknięte w kojcach, a świnie stłoczone w chlewie, a w ogóle to on "Jest podłym człowiekiem, któremu interes nie wyszedł, więc sie mści." Itd., itp., z obu stron pojawiały się kolejne zarzuty różnego kalibru, coraz bardziej abstrakcyjne i coraz bardziej będące tylko aluzjami, czczymi domysłami i przepychankami słownymi. Gdzie leży prawda ? Chyba gdzieś pośrodku, ale tak naprawdę tego nie wie nikt. Podczas tych awantur pojawiły się za to wątpliwości:

1) Jeśli faktycznie warunki były "burdelowe", dlaczego fundacja w oóle rozpoczęło współpracę z panem HR ? Przecież to byłoby wbrew dobru koni !...

2) Jeśli warunki na początku były dobre,a potem się pogorszyły, to czemu fundacja nie zabrała koni koni z Wieńkowa już wcześniej ? Na co czekano ?

3) Jeśli warunki stały się lub były złe, to dlaczego fundacja stale wszystkie nowo nabyte konie przewoziło do Wieńkowa, a nie do swojego własnego gospodarstwa ?

4) Gospodarzowi płacono 200 zł miesięcznie od konia. To są "koszty własne", żadnego zysku. Dlaczego więc oczekiwano świadczenia usług na poziomie normalnego pensjonatu, czy też "hotelu" dla koni (budowanie specjalnych wybiegów i boksu dla ciężko chorej klaczy, zamawianie we własnym imieniu kowala i weterynarza) ?

5) Rozumiem, że między tzw. fundacją a panem HR była jakaś umowa (pisemna lub ustna) i któraś ze stron (albo obie naraz) jakieś postanowienia tej umowy złamała. Jakie warunki złamała fundacja, a jakie pan HR ?

6) Pan HR wydał konie obcym osobom. Nie wierzę, że sobie wykoncypował taki sposób pozbycia się ciężaru, to byłoby zbyt naiwne. Zatem dlaczego je wydał ? Co wydarzyło się takiego, że współpraca, którą jak sądzę strony nawiązany w najlepszej wierze, zakończyła się w atmosferze kłótni ?


Swoistej pikanterii dodaje fakt, że zaginione konie miały być zabrane z Wieńkowa już 15 września, gdyż pan HR nie był zainteresowany dalszą współpracą. Mało tego: niektórzy uczestnicy dyskusji twierdzili, że żądał zabrania koni już w czerwcu grożąc, że w razie ich nieodebrania podniesie stawkę do 500 złotych od każdego konia lub wręcz koni się pozbędzie. Mimo tego ultimatum i mimo posiadania przez fundację gospodarstwa zwierzęta nadal pozostawały w Wieńkowie... Tak, czy siak, jest faktem, że konie stały u niego około pół roku i konflikt z jakichś przyczyn powstał dopiero po kilku miesiącach. Rzeczą oczywistą jest również, że pan HR nie robiłby zamieszania, nie wzywał telewizji i nie pokazywał się szerokim rzeszom widzów, gdyby miał zamiar "wykręcić numer" i cichaczem sprzedać cudze konie. Nie zrobiłby tego też, gdyby współpraca odbywała się w pełni zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami między nim a fundacją. Piszę: "ustaleniami", a nie "umową", bo umowy na piśmie... nie było ! Była tylko niewiele warta umowa ustna oraz notes, w którym gospodarz notował wpłaty pieniędzy i różnych rzeczy od fundacji. Co ciekawe, lektura upublicznionych skanów tego notesu pokazuje, że pan HR całkiem starannie i rzetelnie prowadził ewidencję wpłat oraz darowizn rzeczowych, kwitując każdą pozycję swoim podpisem. Raczej nie sugerowałoby to u niego skłonności do robienia "przekrętów". Wręcz przeciwnie...


Przy okazji reportażu wyszło też na jaw, że twór nazywający się publicznie "fundacją", a który zaistniał wiosną 2006 jako schronisko prywatne, dopiero pół roku przed opisanymi tu wydarzeniami zaczął działać na mocy aktu notarialnego. Zaś wpis do Krajowego Rejestru Sądowego uzyskał dopiero 9 września. Czyli z prawnego punktu widzenia fundacja przez niemal cały czas działała nielegalnie. Nielegalnie prowadziła akcje pomocy i wykupu, a również nielegalnie organizowała zbiórki pieniędzy. Konto, na które przekazywano pieniądze, było kontem prywatnym osoby z zarządu fundacji. I tu powstają kolejne pytania:

7) Wiele osób wspomagało fundację finansowo niebagatelnymi kwotami. Czy fundacja kwitowała ich odbiór i czy oficjalnie rozliczała się z tych pieniędzy ? Czy informowała jakie kwoty na co zostały przeznaczone, nie pomijając ani złotówki ? Czy przedstawiała ofiarodawcom dowody zakupu zwierząt, pasz, leków itp. ?

8) Te pieniądze to była darowizna. Fundacja do niedawna formalnie nie miało racji bytu. Czy zatem były to darowizny na osobę fizyczną ?

9) Czy został zapłacony podatek od tych darowizn ?

Jak z lektury forów wynika, obie strony (fundacja i HR) okazują się (mimo wcześniejszych zaprzeczeń sympatyków PE) zgodne co do faktu istnienia długu fundacji wobec HR; różnią się tylko co do kwoty długu (500 a 3.500 złotych). Kolejne pytanie:

10) Dlaczego fundacja nie była w stanie zapłacić panu HR ? Bo nie miała pieniędzy ?

To rodzi kolejne pytanie:

11) Fundacja powinna na zdrowy rozum posiadać jakiś plan swego działania. Czy podczas swojej działalności w latach 2006-2009 fundacja pozyskiwała środki finansowe wyłącznie od sponsorów ?

12) Fundacji de facto nie było. Była czyjaś prywatyna inicjatywa. Jakie własne (prywatne) środki przekazywali założyciele fundacji na jej działalność (tzn. w jakiej wysokości i częstotliwości) ?

Z wyjaśnień udzielonych przez forumowiczów związanych (obecnie lub w przeszłości) z fundacją powstaje następujący obraz sytuacji (mniej lub bardziej rzetelny - co tego nigdy 100% pewności nie będzie): jedna z założycielek, przedstawiająca się imieniem, które jak się później okazało nie było prawdziwe, działała przez większość czasu jako osoba prywatna, nazywając swą działalność Fundacją, lecz nie mając jednak przez znakomitą większość czasu ani sądownie zatwierdzonego aktu, ani nadanego numeru KRS. Będąc osobą niepracującą swoje akcje oraz utrzymanie zdobytych zwierząt prowadziła w zasadzie wyłącznie za pieniądze otrzymywane od ludzi dobrej woli: wielu drobnych sponsorów i jednego dużego, który w istocie utrzymywał w pojedynkę większość zwierząt. Pieniądze były przekazywane na prywatne konto założycielki fundacji. Nie były publikowane okresowe rozliczenia, zatem osoby wspierające fundację w zasadzie nigdy nie wiedziały na pewno, na co konkretnie poszły przekazane przez nich środki. W 2009 roku zaczęły pojawiać się problemy interpersonalne, zwracano uwagę na "jednowładztwo" w fundacji, sympatycy skrytykowali na forum fundacji kilka niewłaściwych ich zdaniem posunięć jej szefostwa. W efekcie owo forum niemal w całości zostało zablokowane. Skutkiem tych wydarzeń było odsunięcie się wielu dotychczasowych sympatyków. Jak bardzo zrazili się oni do zarządu fundacji, niech świadczą dwa głosy. Pierwszy cytat pochodzi z sierpnia: "Znam [osobę z zarządu] osobiscie, wiem jak przejmuje się losem zwierząt, wiem, że dla nich poświęca wszystko. Dosłownie wszystko. Nikt z Was nie chciałby żyć tak, jak ona, nikt z Was nie odmówi sobie kawiarni, wyjscia z kolegami, koleżankami (ja tez) a jej życie toczy się wokół zwierząt. Ona nie narzeka, Ona kocha to co robi. I tu trzeba być sprawiedliwym. Dzis, kiedy ma kłopoty, podam jej rękę i zrobię wszystko, co w mojej mocy aby jej pomóc." Drugi natomiast jest niewiele nowszy, z września, a całkiem inny w wymowie: "O wyczynach pani Prezes można by było pisać tomy. Przykre jest dla mnie to, że ja, jej kiedyś wielki fan, muszę schylić czoła i powiedzieć wiele złego o fundacji. Przykładem złej działalnosci fundacji są własnie konie w Wienkowie u pana H. Na ten temat były nawet reportaże. Pomimo takiego rozgłosu zarząd fundacji nie obierał zwierząt z Wieńkowa - i to pomimo, że dochodziły słuchy, że pan H wygrażał, iż odda zwierzaki do handlarza rzeźnego. Parę osób (spoza struktur fundacji) chcąc ratować sytuację szukało ratunku w innych fundacjach, inni zaś wydzwaniali i prosili szefostwo fundacji o szybkie zabranie zwierząt, jeszcze inni deklarowali pomoc (między innymi ja na forum [pokrycie całego długu])." Te dwa skrajnie różne w wymowie głosy pochodzą od - uwaga ! - jednej i tej samej osoby ! Nie jakiegoś tam małolata, ale dorosłej businesswoman, osoby dobrze znającej życie.

Konflikty zapewne poskutkowały bolesnym ograniczeniem sponsoringu. Przy tym nadal nie było "biznesplanu", pomysłu na zarobienie na swą działalność, brak było kampanii reklamowych fundacji, więc i brak było nowych sponsorów. Do tego dochodziło np. do "rozdawnictwa" wykupionych wcześniej za pieniądze innych osób koni bez żadnych opłat, czy kaucji. Niektóre konie, które były zdrowe, kierowano do bardzo osobliwej "adopcji": nie były przekazywane adoptującemu, miały pozostać w Wieńkowie, zaś cała "adopcja" miała polegać tylko na płaceniu i stałym opiekowaniu się koniem wzamian za... Za nic. Za to w momencie, gdy pieniędzy zaczęło brakować, "opłaty adopcyjne" pojawiły się znienacka i ku powszechnemu zaskoczeniu. Jedna z byłych "sympatyczek", dotychczas gorliwa obrończyni fundacji, tak to opisała we wrześniu, mocno zbulwersowana: "Konia w adopcję wzięłam w lipcu, o umowę adopcyjną proszę się też od lipca. Zawarta została jako umowa ustna, ale w niej nie było mowy o jakichkolwiek opłatach adopcyjnych. Wczoraj dostaję sms-a, że mam przygotować kasę na opłatę adopcyjna, bo [szefostwo] chce podpisać umowę. Teraz mi o tym mówi ?! Jak zapytałam jaki to koszt, to dostałam odpowiedź: "1000 zł to opłata adopcyjna. Nie ma koleżeństwa, jest fundacja. Chyba nie lubisz mieć długów ?" Bez komentarza...

Te właśnie konflikty we własnym gronie i z panem HR (oskarżenia w internecie o "nielegalne" krycie itp.) oraz wynikające z nich kłopoty finansowe spowodowały sytuację, którą można określić chyba jedynie mianem katastrofy. I zapewne doprowadziły m.in. do "wyprowadzenia" koni z Wieńkowa w niewiadomym kierunku przez nie wiadomo kogo. Czy pan HR sprzedał komuś te konie ? Hmm... Szczerze mówiąc - nie wiem. Utrzymywał przecież przez całkiem długi czas konie po zaledwie 200 zł od sztuki, czyli po kosztach własnych. To się jakby trochę kłóci z obrazem cwanego chłopa, bezwzględnie żądnego kasy. Gdyby faktycznie myślał tylko o pieniądzach, mógł sprzedać konie "na lewo" już znacznie wcześniej, a pretekst w postaci długów fundacji, braku kontaktu ze strony szefostwa fundacji, czy innych przypadków "tumiwisizmu" ludzi z fundacji nie byłby mu do tego potrzebny. Wygląda raczej na to, że problematyczna współpraca z fundacją spowodowała zapewne, iż w końcu chciał się kłopotu pozbyć - no i się pozbył. Dla mnie natomiast jest oczywiste, że gdyby nie nieodpowiedzialność oraz brak należytego nadzoru ze strony fundacji nad swoimi końmi, nie doszłoby do tego wszystkiego. Nawet więc jeśli (jeśli !) konie zostały bezprawnie sprzedane, to moralnie conajmniej połowa winy moim zdaniem leży po stronie fundacji. Gdyby nie zamieszanie wokół płatności, brak nadzoru nad końmi i kontaktu z fundacją oraz w końcowym okresie trzymanie koni u pana H. wyraźnie wbrew jego woli, całej sprawy by po prostu nie było. To dla mnie nie podlega dyskusji.

Skoro współpraca z właścicielem stajni nie układała się dobrze (bez względu na to, z jakich powodów), jeśli były jakieś spięcia, to dlaczego spraw spornych po prostu nie wyjaśniono ? Wiadomym jest, że zarząd fundacji unikał i unika (do chwili pisania tego artykułu) kontaktu z panem HR. Zamiast dług uregulować, a konie w trybie pilnym zabrać gdzie indziej - milczał i teraz też milczy. A przecież na tym m.in. ma polegać działanie fundacji, że jest przygotowana na każdą okoliczność. Jeśli tak nie jest - to jest to ze strony osób nią kierujących wielka nieodpowiedzialność ! Psim obowiązkiem fundacji było mieć fundusze i ludzi, żeby na zaistniałą sytuację zareagować, by móc sobie na tą reakcję pozwolić. Jeśli kasy i ludzi brakło, to to była nie "fundacja", tylko piaskownica. Nie wiem na 100%, co było między członkami zarządu fundacji, a panem HR, nie wiem, czy fundacja była winna panu HR 500 złotych, czy 500.000 złotych i nie wiem, czy pan HR konie sprzedał, oddał, przegnał, czy przepił, czy został oszukany, czy sam oszukał. Ale wiem jedno: ratowanie zwierząt nie polega na pisaniu tekstów, że pan HR jest "be" przy jednoczesnym dalszym trzymaniu u niego tychże zwierząt i nie polega na generowaniu długów. Nie polega też na braku należytego zainteresowania przekazanymi panu HR zwierzętami.

Przy okazji opisywanej tu sprawy trzeba przypomieć informacje z marca 2006 roku. Wówczas fundacja kupiła opuszczone gospodarstwo, mające stanowić bazę do jej działalności. W chwili kupna był to grunt, na którym znajdowała się duża, stara stodoła do remontu:


Tego samego, 2006-go roku przystąpiono do wymiany dachu. Zdjęto dachówkę:


A oto zdjęcia z 28 lipca 2009 roku, tj. po 3 latach remontu i działania fundacji: stodoła-stajnia nie okien ani ukończonego dachu. Dlaczego ?...




Doskonale sobie zdaję sprawę, że w dobie obecnego kryzysu gospodarczego coraz trudniej o sponsorów. I wiem, że wszystkie fundacje borykają się z problemami finasowymi. Ale z całą świadomością mówię: TO NIE MOŻE BYĆ USPRAWIEDLIWIENIE ! Co gorsza: Tara i inne organizacje nieraz dawały sobie radę w o wiele bardziej dramatycznych okolicznościach, natomiast fundacja "dała ciała" w okolicznościach całkiem normalnych, w warunkach zwykłej codzienności. To chyba mówi samo za siebie ?... Każda organizacja, czy osoba fizyczna prowadząc działalność na rzecz zwierząt MUSI MIEĆ rezerwę finansową. Jak się wszystkie posiadane środki pcha w wykupywanie zwierząt, nie myśląc o tym, że trzeba je będzie utrzymać, zapewnić byt w tej niezbyt pewnej rzeczywistości, to jest to brak odpowiedzialności i perspektywicznego myślenia ! Zwierząt w potrzebie jest mnóstwo. I dlatego, że jest ich mnóstwo, NIE DA SIĘ pomóc wszystkim. Niech każdy chętny do pomocy bierze na siebie tylko tyle, ile może, ile jest w stanie "uciągnąć". Nie mniej, ale i nie więcej. I niech do dokładnie tego samego namawia innych, chcących pomóc, lub jeszcze niezdecydowanych. Wtedy będzie dobrze. Wtedy nie będzie zaniedbań, upadających organizacji i durnych pretensji do całej ludzkości, że nie pomagała, albo że pomagała za mało. Jak ktoś nigdy w niczym nie pomógł - to jego wybór, jego prawo i nic innym do tego. "Umiesz liczyć ? Licz na siebie." Zbieranie zwierząt "na żywioł" zawsze odbije się czkawką. Nie powinno się tego robić zwłaszcza, gdy się nie ma stałych dochodów, funduszy, pracowników, czy gdy zwierzęta te trzyma się grzecznościowo u kogoś. Nie można nieustanie ratować wszystkiego co się rusza. Trzeba brać tyle ile jest się w stanie utrzymać w DOBRYCH warunkach - w przeciwnym razie kończy się jak Violetta Villas. Szlachetność serca nie usprawiedliwi nigdy zaniedbań, bałaganu i bezhołowia w działaniu. A pycha, nierzadko towarzysząca ogłaszaniu się "ratownikiem" oraz nadmierna pewność siebie i słuszności swoich poczynań potrafią zgubić każdego. W przypadku opisywanej fundacji po raz kolejny dobre intencje zderzyły się z realiami życia, a uczucia wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. A skończyło się to zniknięciem i bądźmy szczerzy: prawdopodobnie ubojem trzech koni.

Wiele lat temu napisałem do "Konia Polskiego" artykuł o potrzebie ratowania, ale "z głową". Czas leci, "głowy" jakoś nie widać, za to nierosdądek, lekkomyślność, a może i coś gorszego... Lata lecą, zjawisko pozostaje. Zmieniają się tylko osoby.




Zródła:

http://www.speedyshare.com/611635695.html (reportaż TV Szczecin)
http://www.qnwortal.com/forum,temat,10897&postdays=0&postorder=asc&start=0
http://www.qnmedia.pl/forum,temat,10754&postdays=0&postorder=asc&start=0
http://www.qnmedia.pl/forum,temat,10954&postdays=0&postorder=asc&start=0
http://www.dogomania.pl/forum/f1208/pe-szukamy-3-koni-skradziono-walacha-2-klacze-pilne-147521/