Jak to się robi po chińsku ?




czyli: o reintrodukcji koni Przewalskiego - część 2

20.07.2012


Konie Przewalskiego formalnie "odkrył" je i opisał Przewalski, ale znaleziono też wcześniejsze o nich wzmianki. Już w XV wieku (czasy Bitwy pod Grunwaldem !) bawarski szlachcic Johann Schiltberger, walcząc na Węgrzech przeciw hordom Imperium Ottomańskiego, został pojmany przez Tatarów i jako jeniec odsprzedany Tamerlanowi i odbył przymusową podróż do Mongolii. W swym dzienniku wspominał o pobycie w górach Tien Szan i tamtejszych dzikich koniach; wspomnienia opublikował w roku 1427. Także pewien Szkot, lekarz na dworze cara Rosji Piotra Wielkiego, otrzymawszy rozkaz udania się do Chin jako ambasador, w swym dzienniku z podróży do Pekinu (1719 - 1723) opisywał te konie. Polowania i surowe warunki życia doprowadziły jednak do zniknięcia koni z ich naturalnego środowiska. W latach 80-tych XX wieku Chiny i Mongolia podjęły więc próby ponownego wprowadzenia ich do natury, jednak metody działania obu krajów były różne.

Pierwsza chińska próba miała miejsce w 1988 roku, gdy wypuszczono pierwszą partię 6 młodych koni. Zwierzęta przeżyły i dobrze się zaadaptowały. Dziś reintrodukcją koni Przewalskiego w Chinach zajuje się Centum Hodowlane Dzikich koni w Xinjiang, mieszczące się około 60 kilometrów od miasta Gymsar (północno-zachodni region kraju). Żyje tam dziś stado prawie 200 koników. Ich przywrócenie naturze jest procesem długotrwałym - wcześniejszy "sztuczny" chów poskutkował wydelikaceniem się zwierząt, obniżeniem ich siły fizycznej i odporności na choroby. W Mongolii zwierzęta importowane z ogrodów zoologicznych są "z marszu" wypuszczane na wolność, ale zdarzają się padnięcia, a wówczas sprowadza się następne egzemplarze. Ta metoda jest więc dość kosztowna, a populacja zwierząt - mniej stabilna. Dlatego chińscy naukowcy przyjęli taktykę stworzenia najpierw stada hodowlanego w swoim centrum, a następnie stopniowego wypuszczania z niego wybranych grup koników na wolność.



Centum Hodowlane Dzikich koni w Xinjiang to 200 ogrodzonych hektarów i 12 stajni, a każda stajnia to jedna grupa rodzinna. Całość tak naprawde zajmuje aż 600 hektarów, jednak większość terenów to gleby silnie zasadowe, nie sprzyjające wegetacji roślin i nie nadające się do wykorzystania dla celów rolniczych. Plany zagospodarowania tych miejsc tak, by stały się naturalnym źródłem paszy dla zwierząt, na razie są mało realne z uwagi na wysokie koszty niezbędnych zabiegów rekultywacyjnych. Na razie konie w ośrodku muszą być dokarmiane - podaje im się paszę 4 razy dziennie. Grupy koni przeznaczonych do wypuszczenia sa natomiast poddawane aklimatyzacji i przyzwyczajane do warunków naturalnych już poza ośrodkiem, w małej jego "filii". Nabierają wtedy odruchów typowo "wolnościowych" - np. gdy stado odpoczywa, zbija się w koło z głowami skierowanymi do środka tak, by w razie zagrożenia móc od razu bronić się kopaniem, a dominujący ogier zwykle stoi w środku koła i obserwuje otoczenie oraz nasłuchuje. Życie w ośrodku i dokarmianie osłabia w koniach instynkt obronny - dają do siebie blisko podejść, gdy tymczasem w naturze konie Przewalskiego sa bardzo płochliwe i nie pozwalają zbliżać się do siebie podchodzić na mniej niż kilkaset metrów. Jednak po adaptacji i wypuszczeniu na wolność nawyki "ośrodkowe" szybko się zmieniają na te naturalne



Pierwszą "ośrodkową" grupę postanowiono wypuścić w rejonie góry Kalamely, który był niegdyś ich naturalnym siedliskiem. Na potrzeby monitoringu wybudowano tam wspomnianą "filię" - domek obserwacyjny oraz ogrodzony padok o powierzchni 4 km2. 8 sierpnia 2001 roku na ten wybieg wprowadzono tam 21 koni, gdzie przebywały przez 20 dni. Pierwotnie planowano zebrać w tej grupie konie z różnych rodzin, ale biorąc pod uwagę, że te zwierzęta są względem siebie towarzyskie, za to silnie wrogie wobec przybyszów, wybrano grupę rodzinną, aby od początku zapewnić stabilność w stadzie. Już na wybiegu urodziło się 6 źrebaków, a liczebnośc stadka wzrosła tym samym do 27 sztuk. Trawy na wybiegu było sporo, ale konie nie były przyzwyczajone do wody z wysoką zawartością składników zasadowych. Przez pierwsze dni sączyły wodę bardzo często, ale niechętnie, po trochu. Personel ośrodka zaczął więc dodawać do wody miejscowej wody czystszej, sprowadzanej specjalnie z pobliskiej rzeki, w proporcji 1:1. Potem dolewano jej z dnia na dzień coraz mniej tak, by ułatwić koniom adaptację. 28 sierpnia rano konie zostały wypuszczone na wolność - pogalopowały ku górom. W pół godziny później ruszyła za nimi ekipa badaczy, ale przez cały dzień nie zdołali znaleźć zwierząt, za to sami zgubili się w ciemnościach. Konie o dziwo wróciły nastęnego dnia, a że jak się okazało galopowały wzdłuż nieodległej autostrady, więc po śladach kopyt oceniono, że nocą przebyły dystans około 50 km. Stałe próby monitorowania stada pozwoliły m.in. ustalić miejsca ulubionych wodopojów, między którymi przemieszczają się zwierzęta. Woda jest tu bowiem cenna - jest wiele jej czasowych źródeł, ale w okolicy góry Kalamely istnieje niespełna 50 źródeł stałych, z czego tylko 10 ma wodę zdatną do picia. Dopiero, gdy konie znalazły wszystkie te miejsca, można było uznać, że dadzą sobie same radę.

Brak wody to nie jedyny problem. Konkurencją dla koni Przewalskiego są zwierzęta domowe. Ten region należy do Chin, ale ma status Autonomicznej Prefektury Kazachskiej (Ili Kazakh Autonomous Prefecture). Rząc Chin stworzył etnicznym grupom rodowitych, wędrownych Kazachów warunki do bardziej osiadłego trybu życia, jednak oni wolą tryb tradycyjny. Migrują zimą wraz ze swoimi końmi, owcami i wielbłądami w okolice ośrodka na zimowe partwiska, a ich zwierzęta wyjadają dosłownie wszystko, co zielone. Osobnym zagrożeniem jest ponadto problem niekontrolowanego krycia - może się zdarzyć zanieczyszczenie genów koni Przewalskiego końmi Kazachów. Kolejny problem: pasterze kazachscy chcąc zapewnić swoim zwierzętom paszę, płoszyli "wrogie" dla nich konie Przewalskiego tak skutecznie, że te zaczęły trzymać się ściśle góry Kalamely. Tam dużym zagrożeniem dla ich życia stały się zimą intensywne opady śniegu. W pewnym momencie pracownicy ośrodka stracili nawet stado całkiem z oczu - po 20 dniach poszukiwań odnaleźli je w stanie silnego wyczerpania (próbowano ratowac czołowego ogiera, który jednak zmarł po przetransportowaniu do ośrodka; jego rolę przejęła jedna z klaczy). Po tym zdarzeniu do stada włączono dwa nowe ogiery, przez co podzieliło się ono na dwie grupy. Każdy ogier miał od 5 do 7 klaczy. Skutek tego był niezwykły: każdy z ogierów zapewne z instynktownej chęci zachowania "czystości krwi" zabił wszystkie źrebaki, jakie urodziły się na wiosnę, a które były potomkami zmarłego przywódcy. Wszystko wróciło do normy dopiero w roku 2003, gdy zaczęło przychodzić na świat potomstwo dwóch nowych liderów.

Ciąża koni Przewalskiego trwa 340 dni. Klacze zwykle źrebią się od maja do sierpnia. Z uwagi na chęć dobrego rozwoju programu reintrodukcji postanowiono ciężarne klacze brać na "przezimowanie" na rozległym, ogrodzonym terenie ośrodka, gdzie przy minimum kontaktu z człowiekiem pozostają w stanie prawie dzikim i żyjąc nadal w warunkach prawie wcale nie różniących się od tych na wolności nie traca nic ze swej siły. Są jednak nieco dokarmiane - obsługa zostawia im baloty z sianem (konie o wodę już muszą zadbać sobie we własnym zakresie). Pod koniec zimy są znów wypuszczane, ale zdarza się, że w okresach ekstremalnie suchych same wracają do ośrodka wiedząc, że znajdą tam wodę. O tym, że potrafią dać sobie radę w każdych okolicznościach świadczy takie oto zajście: ktoś z ekipy ośrodka miał charta irlandzkiego, tzw. wilczarza, którego (nie wiadomo, czy celowo z chęci obserwowania reakcji koni, czy ze zwykłej głupoty) poszczuł na stado. Dominujący ogier błyskawicznie zorganizował formację obronną w kształcie wachlarza z silnymi końmi od frontu i słabszymi z tyłu, po czym sam zaczął walczyć z psem tak skutecznie, że po prostu go zabił. Konie jak widać nie muszą obawiać się ataku wilków, czy innych drapieżników.



Po pierwszych udanych reintrodukcjach przyszły następne, część koni zapakowano nawet w kontenery i przekazano do Mongolii. Dziś Chińczycy chwalą się, że zdolność przeżycia oraz zdolnośc reprodukcji ich koni Przewalskiego są najwyższe na świecie. Dodatkowo w Chinach nie dokuczają im pasożyty, których doświadczały żyjąc w ogrodach zoologicznych. Jednak ośrodek swą działalność zaczynał od paru spektakularnych porażek, a wiele decyzji było błędnych - np. jedna z klaczy w ośrodku po pięciu udanych porodach miała urodzić szóstego już swego źrebaka. Podczas porodu wywiązały się trudności, zakończone częściowym wypadnięciem wnętrzności. Sprowadzono (z odległości kilkuset kiometrów !) weterynarza, lecz próba podania znieczulenia za pomocą pocisku usypiającego skończyła się paniką klaczy i krótkim galopem, podczas którego nastąpiła na swoje wnętrzności i w efekcie padła. Za powód problemów z porodem uznano nadmierną otyłość klaczy, która zbyt intensywnie pobierała paszę, nie mając zapewnionego odpowiedniej porcji ruchu. Paradoksalnie dzięki temu wypadkowi zdano sobie sprawę z wad związanych ze zbyt długim pobytem koni w ośrodku i przyspieszono program reintrodukcji. Prawdą jednak też jest to, że przyspieszono go także dlatego, że coraz częściej doskwierał brak funduszy na dalszą działalnośc ośrodka. Chińczycy bowiem wprawdzie odnieśli spory sukces w procesie przywrócenia koni Przewalskiego do natury, jednakże koszty działań były bardzo wysokie, w 2006 roku prawie o połowę wyższe od zakładanych. Braki finansowe spowodowały odejście wielu doświadczonych pracowników z powodu niskich pensji. Ludziom dawały się też we znaki surowe warunki życia i pracy (musieli sami kopać studnie, a prąd do ośrodka podciągnięto dopiero w roku 2002). Do najbliższego miasta jest 20 kilometrów - tyle trzeba pokonać, by np. zadzwonić do domu. Część pieniędzy na poprawę warunków "gdzieś się zdematerializowało" w urzędniczych kieszeniach. Sam fundusz generalnie tworzono przy założeniu utrzymania 76 koni, gdy tymczasem już pod koniec roku 2007 było ich ponad 170. W tymże 2007 roku wszystkie konie w ośrodku zachorowały, a leczenie, choć zakończone pełnym sukcesem, było kosztowne. A koszty codziennego utrzymania zwierząt stale rosną - przykładowo: przez 15 lat istnienia ośrodka cena siana wzrosła dwukrotnie. Niegdyś podkarmiając konie podczas adaptacji podawano im też jęczmień, otręby, a nawet jaja - dziś te produkty są wykoreślone z jadłospisu z uwagi na wysokie ceny. W ramach oszczędności otrzymane od USA w prezencie nadajniki GPS, pozwalające przez całą dobę śledzić wędrówki zwierząt, dziś są one używane tylko w ciągu dnia, by przedłużyć ich żywotność - na nowe ośrodka nie stać. Słowem: typowe "Made in China", im ładniej wszystko wygląda, tym więcej wad ukrytych z czasem wychodzi. Mimo tych trudności ośrodek w Xinjiang działa jednak dalej, a populacja jest zdrowa i stabilna, z każdym rokiem coraz liczniejsza. Pod koniec 2010 roku na wolności przebywało 5 grup haremowych oraz 2 grupy młodzieży - razem 70 koni. Przy współpracy z Uniwersytetem Leśnictwa w Pekinie, National Zoo w stanie Waszyngton oraz słynnym Uniwersytetem w Princeton nadal prowadzone są rozległe badania nad życiem, zachowaniami, fizjologią i genetyką koni Przewalskiego.



Zródła:

http://www.china.org.cn/english/environment/237442.htm
http://www.china.org.cn/china/2012-05/23/content_25448933.htm
http://www.wantchinatimes.com/photo-album-cnt.aspx?id=20120524000062&aid=20120524000072&cid=1401
http://news.xinhuanet.com/english/photo/2012-02/24/c_131430253.htm
http://www.ansi.okstate.edu/breeds/horses/przewalski/index.htm