Ekośmieciarki




czyli: Konie, śmieci i recycling

11.04.2016




Szukając starych zdjęć koni trafiłem przypadkiem na stronę firmową Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej "Saniko" z Włocławka. W sekcji poświęconej historii wspomina się, że ta założona w 1930 roku firma jeszcze przed II wojna światową korzystała z transportu konnego do wywozu nieczystości. To akurat nie powinno dziwić nikogo, kto jest świadomy, że w tamtych czasach była to nadal podstawowa forma transportu w Polsce. Ale i potem, całkiem sporo lat po wojnie, zakład nadal funkcjonował w oparciu o konie. Oczyszczania miasta dokonywano ręcznie, łopatami i miotłami oraz przy użyciu transportu konnego: 12 wozów jedno- i dwukonnych, 3 beczkowozy do wywozu fekaliów oraz 15 koni. Dopiero od roku 1960 rozpoczął się proces zastępowania taboru konnego samochodami. Ostatni koń "zszedł z włocławskiej sceny" w 1963 roku, czyli tak naprawdę wcale nie tak dawno.

O tym, jak bardzo Polska była wóczas zapóźniona pod względem gospodarki komunalnej niech świadczy informacja z pewnego starego (1930 r., czyli sprzed 86 lat) artykułu prasowego, opisującego sesję Magistratu miasta Landsberg (czyli dziś: Gorzowa Wielkopolskiego). Magiastrat zdecydował się na reorganizację wywozu śmieci oraz na... wprowadzenie ich segregacji przez ludność ! przy tej okazji postawił na sprawdzony od lat system bezpyłowego opróżniania pojemników za pomocą takich oto specjalistycznych wozów konnych:



Takie same rozwiązania stosowały też inne państwa ówczesnej Europy Zachodniej.



System działał tak skutecznie, że gdy Armia Radziecka "wyzwoliła Landsberg" i przekazała go Polakom, nie znaleziono w mieście wysypiska śmieci, bo... po prostu go nie było. Resztki organiczne kompostowano, a pozostałe śmieci albo spalano, albo - jak to dziś powiedzielibyśmy - poddawano recyclingowi.



Ze względu wysokie ceny paliw i konieczność podejmowania działań proekologicznych, władze miejskie w różnych krajach zastanawiają się nad powrotem do koni jako siły pociągowej. W niekórych miejscowościach we Francji konne pojazdy traktowane są jako realna alternatywa dla autobusów, śmieciarek, tramwajów czy szkolnych autobusów. W maleńkim, leżącym nad Kanałem La Manche Trouville od roku 2007 dzięki wsparciu regionalnej komisja ds. promocji koni, zaprzęg jest wykorzystywany do zbierania tam odpadów szklanych. Pojazd zakupiony do tego celu ma oświetlenie, hamulce tarczowe i kilka innych gadżetów, więc do tanich nie należy - kosztował 11,5 tysiąca euro. Jednak wydawało się, że inwestycja może "wyjśc na swoje" choćby z tego względu, że konie sprawdzają się lepiej od ciężarówek, gdy np. trzeba się często zatrzymywać po przejechaniu krótkiej odległości. A przecież z takim właśnie typem ruchu mamy do czynienia przy opróżnianiu koszy. Z całą pewnością w przypadku Trouville korzyścią z wykorzystania koni było całkowite uniezależnienie się od usług poprzedniej firmy sprzątającej, która często "dawała ciała", nękana strajkami związków zawodowych. Jeden z tamtejszych "promotorów" akcji skomentował zresztą kwestię tych strajków zabawnie: "Gdyby mieli do czynienia z koniem, byliby szczęśliwsi - nigdy nie widziałem, żeby kierowca całował swoją ciężarówkę".

Pomysł okazał się na tyle korzystny, że już 3 lata później konny wywóz śmieci działał w aż 60 miastach francuskich. I to wcale nie takich małych - jednym jest liczące 120 tysięcy mieszkańców Perpignan. Prócz ekologii jest w tym i wymiar promocyjny - dziś konne zaprzęgi są rzadkie i konie przy pracy, zwłaszcza w mieście, dla niejednego stanowią atrakcję. Ocena korzyści finansowych pokazała, że wprawdzie konny biznes śmietnikowy kokosów przewoźnikom nie przyniesie, ale jest w stanie wyjść "na zero" i nie trzeba do niego dopłacać. Najważniejszą korzyścią jest zaś mniej spalin i hałasu. Ważne jest też promowanie postaw proekologicznych - zaprzęgi zwracają uwagę, zachęcają do segregowania odpadów, a to ma pośrednio swój wymiar finansowy. Zresztą wszystko zależy od miejsca i organizacji: burmistrz podparyskiego Saint-Prix, Jean-Pierre Enjalbert porównał koszty utylizacji bioodpadów: do tej pory były one spalane, co kosztowało miasto 107 euro za tonę; po wprowadzeniu konnego transportu i kompostowania koszty utylizacji tony to tylko 37 euro, przy czym bioodpadów zbiera się mniej, gdyż coraz więcej "wyedukowanych ekologicznie" osób po prostu przetwarza je sobie na własne potrzeby.



W konne "odpadkowozy" zainwestowała też tytułem eksperymentu druga co do wielkości firma francuska, Sita, prowadząc w ten sposób odbiór śmieci w 3 okręgach. "Prowodyr" projektu, Alexandre Champion Sity, wskazuje przy tym na kilka ważnych czynników, które trzeba brać pod uwagę, przystępując do takiej działalności: właściwy dobór koni, odpowiednie przeszkolenie pracowników, czy wreszcie stosowanie zaprzęgów w odpowiednich miejscach. Jego zdaniem zaprzęgi sprawdzają się najlepiej na płaskim terenie, na osiedlach mieszkaniowych lub w starych centrach miast. Zauważa też, że niekoniecznie jest to działalnośc dla małych firm, gdyż koszty początkowe zakupu odpowiedniego wozu są duże, a koszty inwestycji zwracają się dopiero po kilku latach - o ile w ogóle się zwrócą. Małe lub żadne korzyści finansowe to faktycznie problem, na który zwraca uwagę Pit Schlechter, szef mjaącej swą siedzibę w Luksemburgu organizacji FECTU (European Federation for the Promotion of the Use of the Draught Horse), zajmującej się promocją konia pociągowego. UWaża, że konie w tej działalności moga przynieść zysk tylko w miejscowościach, gdzie używanie pojazdów spalinowych jest zabronione (np. w tych leżących na terenach niektórych parków narodowych) lub w krajach gdzie są kłopoty z zaopatrzeniem w paliwo. Nie zgadza się z tym z kolei Mario Cicero, burmistrz sycylijskiego miasta Castelbuono. Z jego inicjatywy w 2007 roku wprowadzono tam nieco inną formę przewozu odpadów szklanych i papierowych - za pomocą osiołków, które nie ciągną wózków, lecz noszą worki ze śmieciami w sporych skrzyniach, umocowanych na grzbietach. Po trzech latach okazało się, że dzięki temu zredukował koszty do 1/3 wcześniejsxcych kosztów wywozu samochodami. Dzięki osiągniętemu zyskowi zaangażował jeszcze więcej zwierząt do tej pracy.



O tym, że konny transport odpadów może być biznesem stałym i stabilnym, pokazuje też przykład Patricka Palmera (lat 68), który w USA działa w tej niszowej branży już od dawna. Jego wóz, zaprzężony w parę perszeronów, Jerry'ego i Jake'a, zaczął objeżdżać miejscowość Bristol w stanie Vermont w 1998 roku, to jest: 18 lat temu, zbierając worki ze śmieciami. Dla pana Palmera ta praca miała być tylko pracą dodatkową, rozszerzającą działalność jego farmy w New Haven, na której miał 4 konie pociągowe. Były one używane wcześniej do prac rolnych, wożenia myśliwych, kuligów i wynajmowane do zaprzęgów ślubnych. Zgłosił się do przetargu, wygrał go, po czym zaczął pracę swoimi końmi, które po pierwsze musiały mieć zapewniony ruch, po drugie musiały zarabiać na siebie. Interes okazał się opłacalny przede wszystkim dlatego, że miejscowość miała zwarty charakter i konie nie musiały pokonywać zbyt dużych dystansów. Zwierzęta pracowały raz w tygodniu na dystansie 9 mil (ok. 15 km), obsługując 250 domów, co zajmuje około 4 godzin. Pan Palmer szacuje, że wykonując swoją pracę oszczędza tygodniowo równowartość kosztów ok. 50 litrów paliwa w stosunku do analogicznej pracy samochodem. Na dodatni bilans wpływ miał też fakt, że jego "smieciarka konna" została zbudowana "po kosztach", a nie kupiona. Kosztem "in minus" natomiast jest koszt... dowozu koni do miasteczka (ok. 5 mil) oraz koszt późniejszego przeładowania śmieci i odwozu na wysypisko (26 mil). W pracy biorą udział dwaj pomocnicy, ładujący worki na wóz, podczas gdy zaprzęg kierowany przez pana Palmera powoli kłusuje ulicami. Wóz waży ok. 1,5 tony i zabiera drugie tyle śmieci. Nie jest to dużo - każdy z koni waży około 900 kg i byłby w stanie na krótkim dystansie pociągnąć 10 razy większy ciężar. Nie jest to więc ciężka praca. Jej minusem i dla koni i dla ludzi może być jednak zapach śmieci... Za to miłym aspektem jest to, że w tym małym miasteczku "narodziła się nowa, świecka tradycja" - wielu jego mieszkańców w piątki wystawia przed domami marchewki i kubły z wodą dla koni. Konie pana Palmera od lat cieszą się w miasteczku powszechną sympatią jako coś niezwykłego i unikalnego. Cóż, pamiętajmy, że to jest zmotoryzowana Ameryka, a nie Polska...

Pan Palmer po pewnym czasie od pewnego czasu rozszerzył działalność: dziś zbiera osobno śmieci zwykłe (po 5 dolarów za worek, zwykle każdorazowo 130-150 sztuk), osobno - tylko segregowane (za darmo). Działa także w pobliskim, 8-tysięcznym Middlebury za pomocą drugiego zaprzęgu, ciągnionego także przez perszerony: Petera i Paula. Jak mówi, najbardziej cieszy go, gdy do koni wychodzą dzieciaki, które czasem uczy podstaw powożenia. Często też powtarza słowa Winstona Churchilla: "The outside of a horse is good for the inside of a man."

Podobnie, jak w Vermont, dzieje się na wyspie Mackinac, położonej w cieśninie łączącej dwa wielkie amerykańskie jeziora: Michigan i Houron. Wyspa jest mała, ma ok. 10 km2 powierzchni i 500 mieszkańców, ale jst to popularne latem miejsce wypoczynku. Wprawdzie dookoła wyspy, wzdłuż linii brzegowej, biegnie 13-kilometrowa autostrada, ale... zabronione jest używanie samochodów czy motocykli - i to od 1898 roku ! Wyjątkami są zimą skutery śnieżne, samochody ratownictwa (straż pożarna, pogotowie) i pojazdy służb technicznych. Podróżować po tym miejscu można pieszo, rowerem lub oczywiście konno - wierzchem albo w zaprzęgu; konie i powozy można wypożyczyć na miejscu. Jest więc jasne, że w takich okolicznościach także wywóz śmieci odbywa się konno. Jest tu kilku usługodawców, specjalnie na ten cel mających perszerony, clydesdale, czy ciężkie konie belgijskie. Wyspa Mackinac zresztą zawsze miała silną "końską kulturę" - populacja koni to zaledwie 20 miejscowych zwierząt zimą, ale latem sięga 600 sztuk - czasowo przybywają konie, które zarabiają wożąc "letników" po okolicy.

A konkluzja ? Cóż, to, co może zaskakiwać w Stanach, czy w Europie, nie jest niczym niezwykłym w Ameryce Południowej. Tam jest to rzecz zwyczajna - tam niesortowane śmieci odbierają samochody, ale te podlegające recycylingowi z ulic miast zbierają konne dwukółki. Na zdjęciu - scenka z Montevideo, miasta porównywalnego co do wielkości z Warszawą...





Zródła:

http://www.saniko.com.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=97&Itemid=37
http://www.classicrefusetrucks.com/index.htmlhttp://www.burlingtonfreepress.com/story/news/2014/02/09/horse-powered-trash-operation-trots-along-in-bristol/5288285/
http://waste360.com/haulers/welcome-whinny-horse-drawn-trash-collection-expands-vermont
http://www.burlingtonfreepress.com/story/money/2015/05/13/horse-drawn-trash-service-behooves-communities/27223899/
http://strywaldbliskociebie.pl/gorzow/nasze-kochane-smieci/
http://www.burlingtonfreepress.com/videos/news/local/2014/04/11/7128707/
http://francophilia.com/gazette/?p=4589
http://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/kon-zastapi-we-francji-autobus,41083.html
http://www.inkedadventurer.com/south-america/uruguay/montevideo-a-dark-shadow-in-the-middle-of-uruguay/attachment/dsc04402/
http://www.fischer-inc.com/people/Glenn/PhotoAlbum/2006_Cruise/day04.htm
http://www.theguardian.com/environment/2010/oct/01/french-recycling-horse-and-cart