O rumakach, zbrojach, rycerzach i husarzach



czyli: w klimatach sienkiewiczowskich...

Czy wiecie, co, kiedy i dlaczego nosił na sobie koń średniowiecznego rycerza ? Zbroja końska zwana była też ladrami lub ladrowaniem. Nie jest ona jednak wynalazkiem średniowiecznym, znana była już w starożytności. W Europie (Zachodniej) zaczęto stosować zbroje konne z metali stosunkowo późno, w XIII w. Natomiast od samego początku "współpracy" konia i jeźdźca w walkach istniały różne sposoby zabezpieczenia zwierzęcia przed urazami w walce. Pierwotnie był to kropierz - czyli "zbroja" z grubej, watowanej tkaniny, często obszytej rogowymi lub metalowymi płytkami. Kropierz pochodził z Bliskiego Wschodu, używały go armie Sarmatów, Partów, Sasanidów, Ormianie i Bizantyjczycy - stamtąd trafił do Rzymu. Kropierza używalu w owych czasach m.in. klibanariusze, czyli (gr. clibanarii) powstała około III wieku n.e. ciężkozbrojna i ciężko opancerzona jazda, Klibanariusze musieli być dobrze opancerzeni - ich formacja miała kształt klina, którego boki stanowili jeźdźcy, a z wnętrza strzelali konni łucznicy. Zbroję koni stanowiły takie właśnie pikowane i wzmacniane przez naszywanie kropierze. W praktyce jednak zwykle ograniczano się do płytowego napierśnika i naczółka, który osłaniał górną część głowy konia (nos, czoło, oczy).



Klibanariusze byli przeznaczeni do ataku na jazdę przeciwnika, za to do walki z wrażą piechotą służyli tzw. katafrakci. Jako, że walczyli z przeciwnikiem "niskopiennym", atakującym ich niejako z dołu, a poza tym z boków, nie zaś od przodu, musieli mieć konie lepiej opancerzone (gr. kataphraktoi = pokryty, osłonięty, opancerzony). Katafrakci używali specjalnie hodowanych, ciężkich koni bojowych, które okrywali ladrami łuskowymi, bądź płytowymi (zwykle z brązu). W średniowieczu bizantyjscy katafrakci stali się najcięższą jazdą świata, przewyższając pod tym względem nawet zachodnioeuropejskie rycerstwo.

W Europie Zachodniej kropierz pojawił się w XII w. jako (obok kusz, buzdyganów, czy hełmów garnczkowych) jeden z "technicznych patentów", z jakimi rycerze zetknęli się podczas pierwszych krucjat. Co ciekawe, europejskim rycerzom kropierze służyły nie jako ochrona przed ostrzami, lecz przed... nagrzewaniem się zbroi i udarem słonecznym oraz stanami zapalnymi oczu, co ponoc zdarzało się tam często, gdyż konie krzyżowców nie były przyzwyczajone do suchego i gorącego klimatu Syrii i Palestyny. Wzmacniane kropierze nakładane na inne elementy końskiego opancerzenia tworzyły tzw. zbroję krytą.

Sam kropierz ewoluował - zamiast materiału zaczęto stosować metalową plecionkę. W XV w. koński "ochraniacz" zaczął uzyskiwać ostateczną formę pełnej zbroi płytowej. Składała się zwykle z przedpierśnia (blachy osłaniającej pierś zwierzęcia), blachy tylnej chroniącej zad, z dwóch blach bocznych, naczółka (chroniącego łeb zwierzęcia) oraz folgowego nakarczka. Całość łączona była nitami i zawiasami. Mała dygresja: "folgowany nakarczek" to okrycie składające się z zachodzących na siebie ruchomych elementów: wąskich pasów blachy, zwanych folgami. Dzięku temu zbroja w tym miejscu nie była sztywna, lecz miała pewną elastyczność. Folgi łączono ze sobą nitując je od spodu do rzemieni lub podkładu ze skóry. Z folg wykonywano części "ludzkich" zbroi płytowych (fartuch, naramienniki, nabiodrki, rękawice), nakarczki hełmów, a nawet całe pancerze. Szczególnie ważne było wykonanie z folg ruchomego fartcha, dzięki któremu rycerz mógł nie tylko wygodniej siedzieć na koniu, lecz także spożywszy zbyt wiele piwa mógł... pofolgować sobie.



Kropierze upowszechniły się w Europie, ale że w tym czasie coraz powszechniej używano już coraz obszerniejszych i przez to lepiej kryjących końskich zbroi z metalu, jego funkcja ochronno-bojowa poszła szybko w zapomnienie. Jednak nie stracił absolutnie nic na popularności, wręcz przeciwnie: z grubej, twardej prawie-zbroi stał się lekkim i z czasem bardzo ozdobnym ubraniem dla konia, w którym rycerz zadawał szyku i na którym umieszczał swój herb rycerski (tak samo, jak to robił na nakładanej na zbroje tunice). Taki kropierz okrywał całego konia za wyjątkiem pyska i dolnych partii nóg.



Skoro o dawnych rycerzach mowa, trzeba wspomnieć o tym, jak ważna była zbroja konna w walce. Czasy rycerskie kojarzą nam się zazwyczaj z turniejami kopijniczymi, pojedynkami "jeden na jeden" lub chaotycznymi bitwami, jednak trzeba pamiętać, że już wiele stuleci wcześniej dzielono armię na różne (w zależności od zastosowania) jednostki. Najogólniejszym podziałem jest oczywiście podział na jazdę i piechotę, któe to oddziały nieraz ścierały się ze sobą. Co się wóczas działo ? Ano średniowieczne i późniejsze oddziały piechoty były zwykle uzbrojone w piki, a ich taktyką było ustawienie się w ciasnym szyku i wystawienie pik na zewnątrz formacji na wzór stroszącego dla obrony swe kolce jeża. W takie "jeże" musiały z impetem wbijać się rycerskie i husarskie konie. Zbroje musiały więc nie tylko chronić przed ciosami żołnierza armii przeciwnej, ale i stanowić zabezpieczenie przed nadzianiem się na sterczącą broń wroga. Zbroja także w takich frontalnych atakach stanowiła broń poniekąd zaczepną. Polskie rycerstwo było wyposażone w najdłuższe w ówczesnym świecie kopie (nawet ponad 6 m długości !), którymi zmiatało pierwsze szeregi pikinierów. Dokładnie: "pierwsze szeregi", a nie "pierwszy szereg" gdyż w chwili pierwszego kontaktu z wrogiem rycerze często nabijali w owym momencie po kilku żołnierzy przeciwnika naraz. Jednak przy tym kopia zawsze się łamała, a zanim konny chwycił za inną broń, dalsze szeregi piesze był niszczone siłą końskiego rozpędu, masą koni i i twardością końskich pancerzy. Jednak ówczesne konie mimo zbroi często padały w walce - o wiele częściej, niż ludzie. We wspomnieniach jednego z husarzy mówi się przykładowo o stracie w bitwie pod Kircholmem 13 ludzi i aż 150 husarzy z posiadanych 300 !



Później zrobiło się jeszcze gorzej: coraz powszechniejsza w piechocie stawała się broń palna. O ile zbroja (zwykle nie mająca grubości większej niż ok. 2 mm) potrafiła ochronić przed strzałem z broni krótkiej, o tyle po masowym wprowadzeniu rusznic, a potem arkebuzów i wreszcie muszkietów sytuacja zrobiła się niewesoła. Z broniu palnej rażono przecież o wiele dalej, niż kopią (skuteczny ogień z arkebuzów prowadzono na odległość około 150 metrów, z muszkietów - na 200-300, choć w praktyce aby podwyższyć celność zwykle strzelano z odległości poniżej 100 m). Rycerze stanęli w obliczu przeciwnika, który walcząc na dystans zmuszał ich do szarż na grzmiące ogniem formacje wroga. W dodatku prócz swego strachu musieli zapanować nad strachem swoich koni ! Zbroja w dotychczasowej postaci przestała być stuprocentową (niemal) ochroną.

Aby zabezpieczyć jazdę przed kulami, próbowano na konia zakładać coraz grubsze ladry, a na rycerza - coraz grubszą, a przez to cięższą zbroję. Efekt był niestety odwrotny do zamierzonego: W pełni opancerzony rycerz, wsadzony za pomocą lin i kołowrotów (bo sam wsiąść na konia nie był w stanie !) na ciężko opancerzonym rumaku był w stanie czasami rozdeptać "jeża" piechoty, ale pod ciężarem swego wyposażenia nie miał sił powtarzać ataku kilkakrotnie, podobnie zresztą, jak zwierzę. Rycerz i jego koń byli lepiej chronieni, ale stracili na wytrzymałości i zwrotności. W drugiej połowie XVI w. formacje ciężkich rycerzy-kopijników szybko zniknęły z aren bitewnych Europy. Coraz większego znaczenia nabierała za to strzelająca piechota.

W tym samym czasie Polska zaczyna szczycić się swoją husarią, czyli zorganizowanymi formacjami pozbawionej arcypancernych zbroi jazdy. Jak to jednak możliwe, że ciężkie konie i ciężcy rycerze w Europie znikają, za to wojska Rzeczpospolitej wygrywają bitwę za bitwą głównie dzięki swoim uskrzydlonym i nadal jednak opancerzonym (choć lżej) kopijnikom ? Ano przede wszystkim także i u naszej husarii "odchudzono" pancerze dla ludzi i koni. odchudzono i wyważono kopie, drążąc je w środku, przez co stały sie poręczniejsze. Kopii husarz nie trzymał już tylko w ręce, lecz jej koniec wsadzał w tok, czyli w tuleję przymocowaną do przedniego łęku. Husarz do ataku nie wyciągał kopii, tylko ją pochylał, jej koniec opierał się o dno toka, dzięki czemu był w stanie utrzymać w ręku dłuższą kopię. Poza tym w ten sposób część energii uderzenia przejmował koń, a nie ramię jeźdźca (a trzeba dodać, że ponoć ta energia jest mniej więcej taka, jak energia pocisku wystrzelonego z pistoletu !). Takie uderzenie stało się silniejsze i skuteczniejsze. Poza tym stworzono nową taktykę ataku konnego na formacje strzelecko-pikinierskiej piechoty. Już nie było to zwykłe uderzenie pancerne, ale coś bardziej wyrafinowanego:...



Czy zastanawiał się ktoś z Was, dlaczego polska husaria w XVII wieku biła na głowę przeciwnika w niemal każdej bitwie ? Popatrzcie na jedno z najświetniejszych zwycięstw: bitwę pod Kircholmem (1605) - jak to się stało, że niespełna 4.000 żołnierzy Chodkiewicza starło dosłownie na proch 13.000 żołnierzy szwedzkich dzięki obecności zaledwie 300 husarzy ? Przy tym wojska Rzeczypospolitej straciły zaledwie ok. 100 żołnierzy, a Szwedzi aż 7-8 tysięcy ? Jak to się działo, że husaria potrafiła zdobywać taką przewagę w starciach z owymi pikiniersko-strzeleckimi czworobokami ?

Wspomniane już zostało, że ówczesna długa broń palna potrafiła razić na odległość do 300 metrów, ale w praktyce strzelano zaledwie ze 100. 100 metrów to było zarazem i dużo, i mało. Pierwsza salwa mogła być oddana "na dystans", kule mogły razić husarię, a husaria piechocie w tym momencie nie mogła zrobić absolutnie nic. Ale za to nabicie muszkietu po pierwszej salwie trwało aż 2 minuty (starszych rusznic - ponoć aż 12 minut !). Dlatego ustawiano muszkieterów w kilku rzędach (najpierw strzela 1 rząd, nabija, a w tym czasie strzela 2 rząd itd.) Nawet jednak ustawienie 10 rzędów (a i tak bywało) oznaczało, że statystycznie salwy mogły być oddawane co kilkanaście sekund. Przez ten czas husaria zdążyła dobiec do przeciwnika, na powtórne oddanie strzału do atakującej jazdy brakowało po prostu czasu. Poza tym generalnie mała była skuteczność i celność dawnej, ręcznie robionej broni palnej o niegwintowanych, niezbyt prostych lufach, nie wyposażonych w urządzenia do celowania, bardzo często też trafiały się niewypały. Niewielu zatem jeźdźców i niewiele koni było trafianych tą pierwszą (i na ogół jedyną) salwą. Jan Chryzostom Pasek w swoich "Pamiętnikach" wspomina: "Kiedy do 4 chorągwi naszych [ok. 400 jeźdźców], które zagnały się za Moskwą i naprowadzone na ogień prawie w bok włożywszy, 3000 strzelców razem ognia dali, a po staremu tylko jeden towarzysz zabity, a czeladzi czterech, a pode mną konia postrzelono." Później dopiero sposób strzelania zmodyfikowali Szwedzi (słusznie zauważyli, że i tak zdążą dać tylko 1 salwę, więc rozkazano wszystkim szeregom strzelać naraz i w ten sposób w bitwie pod Gniewem (1626 r.) powstrzymali naszą husarię, wygrywając starcie.



Husaria ustawiała się do walki zwykle w 3 lub 4 szeregi, a żołnierze w szeregu byli od siebie oddaleni o ok. 3 - 4 m. Dawało to zaskakująco rzadki szyk, co utrudniało przeciwnikowi celne strzelanie, za to umożliwiało husarzom omijanie przeszkód na polu walki, czy wykonanie błyskawicznego nawrotu na komendę bez wpadania na siebie nawzajem. W pierwszym szeregu stawało zwyczajowo 50 husarzy (co było zaszczytem zarezerwowanym dla najlepszych, tzw. "towarzyszy" !) Pozostałe 3 szeregi stawały równo za nimi, co chroniło je podczas ataku od czołowego ognia przeciwnika. Po podjechaniu koni na odległość poniżej 350-400 m od przeciwnika (czyli: po odpowiednim uformowaniu się w szyk bojowy poza zasięgiem muszkietów wroga) husaria zaczynała od kilkudziesięciu metrów stępa, później ok. 150 m jechała kłusem (tzw. "rysią"), kolejny taki odcinek galopem, a dopiero na ok. 30 m przed przeciwnikiem rozpoczynała cwał. Przy tym uwaga: tak póżno cwałować rozpoczynał tylko 1-szy szereg ! Tylne szeregi przechodziły w cwał nieco wcześniej (na ok. 60 m przed ugrupowaniem przeciwnika), doganiając pierwszy szereg. Taka taktyka miała mnóstwo zalet:

1) Koń zmuszany był do maksymalnego wysiłku tylko na krótkim, najważniejszym odcinku, zachowywał więc siły do ewentualnych kolejnych szarż (np. w bitwie pod Kłuszynem w 1610 r. szarżowano aż 10 razy na przeciwnika, a że wszystkie kopie zostały przy tych atakach połamane, ostatnie szarże wykonano tylko z pałaszami w rękach).
2) Siła uderzenia chorągwi zależała od zwartości jej szyków. A te husaria zwierała tuż przed nosem przeciwnika, już po pierwszej salwie. Przez większość szarży pozostający w dalszych szeregach jeźdźcy chronili się za żołnierzami pierwszego szeregu, szyk zwierał się w ostatniej chwili.
3) W stępie i kłusie łatwo było utrzymać szyk w ataku, a dzięki wolniejszemu dojechaniu i cwałowi tylko w ostatniej chwili jazda szarżując nie rozpraszała się zanadto.
4) Podganianie pierwszego szeregu przez dalsze nie tylko powodowało jego ścieśnianie, ale też likwidowało niewielkie straty powstałe po salwie muszkietów. Ponadto szereg husarski "zwijał skrzydła", zagęszczając się jeszcze bardziej (jazda "kolano w kolano").
5) Chorągwie jazdy szykowano w kilku rzutach "w szachownicę" tak, że tylne rzuty ustawiały się w przerwach miedzy chorągwiami pierwszego rzutu. Dawało to możliwość wspierania pierwszego rzutu przez kolejne (bez dezorganizacji szyku), także dawało miejsce na sprawne wycofanie się. Dzięku takiemu ustawieniu dawało się sprawnie zarządzać wielkimi formacjami jazdy. A jeśli pierwsza szarża nie przełamywała pozycji nieprzyjaciela, wówczas pierwsze chorągwie wycofywały się i przegrupowywały, pobierały nowe kopie, a w tym czasie szarżowały inne chorągwie, nie dając wytchnienia przeciwnikowi.

Zastosowanie ulepszonej broni spowodowało, że konie były mniej obciążone i zdolne do dłuższego wysiłku. Obciążenie konia wynikające z noszenia jeźdźca cięższego o zaledwie kilkanaście kilogramów "odchudzonej" zbroi, nie było bowiem zbyt istotne. A zastosowanie nowatorskiej taktyki konnego ataku spowodowało, że konie były też mniej narażone. Zwłaszcza, że pikinierzy zdając sobie sprawę, że ich piki nie są w stanie dosięgnąć jako pierwsze szarżujących husarzy (którzy zresztą nawet ugodzeni mogli zabić pieszych lub okaleczyć samym impetem), często nie wytrzymywali i po prostu uciekali na sam widok husarskich skrzydeł.



Do husarii brano najlepsze konie: najsilniejsze, najbardziej wytrzytmałe. Ich hodowla najlepiej rozwinęła się na kresach południowo-wschodnich, gdzie panowały warunki dobre do chowu wolnego, w stadach, niczym na stepie. Konie przebywały cały czas w naturalnym środowisku. Do klaczy zazwyczaj przydzielano ogiera, który przeżywszy wiele wojen zachował zdrowie i kondycję. Takie konie dla wojska były w cenie, a ich hodowla musiała się opłacać - ponoć wówczas mówiono, że "klaczka, pszczółka, i pszenica wywiodą z długów szlachcica". Dość powiedzieć, że koń bojowy przeciętnie był wart dwakroć więcej, niż zwyczajny i stanowił równowartość koszów dwuletniego utrzymania husarza z koniem i bronią w regularnej armii. A zdarzały się egzemplarze i kilkanaście razy droższe ! O jakości koni polskiej jazdy swiadczą najlepiej słowa znanego z sienkiewiczowskiego "Potopu" szwedzkiego feldmarszałka Arvida Wirtenberg von Debern: "Wytrzymujcie Polaków natarcia w jak najgęstszym szyku, albowiem luźni niezwłocznie ich natarcia nie wytrzymacie. Niechaj zaś żaden z was w ucieczce ratunku nie szuka, albowiem nic nie jest w stanie ujść przed nadzwyczajną koni polskich rączością i wytrzymałością".

Nasze, Polaków zamiłowanie do koni było znane - na Rusi podobno istniało przysłowie: "Lach bez konia jak ciało bez duszy, jak Żyd bez kozy, jak diak bez psałterki". A koń był w ówczesnej Polsce zwierzęciem szlachetnym, do wyłącznie jazdy wierzchem - na roli używano wołów. Jednak "najlepsze" nie zawsze oznaczało faktycznie "wybitne". Hodowlę prowadzono bez planu, na wyczucie. Często sięgano po domieszki ras wschodnich, gdyż powszechnie uznawano, że najlepsze są "Koń turek, chłop Mazurek, czapka magierka, szabla węgierka". Większość koni kawaleryjskich były to produkty krajowe, uszlachetniane "turkami" właśnie, czyli końmi anatolijskimi, perskimi, turkmeńskimi, kurdyjskimi, krymskimi, kaukaskimi i arabskimi włącznie. Rzadko widoczna była domieszka cięższych koni. Konie husarskie, choć miały być nieco cięższe i roślejsze niż dla "lżejszych znaków", musiały ważyć niewiele tylko ponad 500 kg. Dżwiganie jeźdźca z uzbrojeniem i wyposażeniem dla Konia lżejszego byłoby trudnym zadaniem, zaś koń ciężki nie posiadałby by wymaganej zwrotnosci i szybkości. Konie zwane wówczas polskimi stanowiły zatem tak naprawdę swoisty melanż genetyczny. Przy tym jednak miały swoją urodę - we wspomnieniach i anegdotach o Janie III Sobieskim Francois Paul d'Alerac miał pisać: "Siedzi ta jazda na najpiękniejszych koniach w kraju". Ze wzgledu na urodę ceniono też w Polsce hiszpańskie dzianety, jednak miały one niewielki wpływ na hodowlę konia "polskiego".



Ze względu na toczone wówczas liczne wojny zapotrzebowanie na konie bojowe było znaczne. W bitwach zawsze gineło więcej koni niż jeżdżców. Wyhodowanie i wychowanie konia bojowego było sprawą trudną. Był to proces dość długi. Na wojnę konie trafiały dopiero w wieku około 7 lat, gdy były dojrzałe (a domieszka krwi orientalnej opóźniała dojrzewanie !) i odpowiednio wyszkolone. Koń źle wyszkolony nie był bowiem nic wart w wojsku, któego siła polegała na działaniu razem, jednocześnie, w zwartej formacji i zgodnie z określoną taktyką. Bój na nieprzygotowaniu mógł skończyć się tak, jak dla jednego z chorążych w bitwie pod Chocimiem: "koń go uniósł daleko przed hufiec polski, Turcy go oskoczyli, rozsiekali pałaszami i chorągiew zabrali". A strata chorągwi to był bolesny cios, oznaka utraty kontroli nad chorągwią (oddziałem) i jej zdolności bojowej.

Dawni polacy kochali i umieli docenić konie. Życie Polaka - szlachcica i rycerza, związane było z koniem, króty był częstym tematem męskich rozmów, powodem do dumy, a podczas wojen towarzyszem broni, a nawet przyjacielem. Ówcześni żołnierze zdawali sobie sprawę z tego że liczne zwycięstwa nie byłyby możliwe bez dobrego konia. Hetman Stanisław Zółkiewski w swoim testamencie zwracał się do żony: "Stado, proszę Cię, niech będzie w dobrej opatrzności, bardzo rzecz jest potrzebna". A też ma swoją wymowę obraz Leopolda Loefflera, przedstawiający hetmana Stefana Czarnieckiego, przed śmiercią żegnającego się ze swym rumakiem oraz legenda-opis jego śmierci:

"(...) Orszak zatrzymał się na noc w małej chałupie w Sokołówce. Wielkiego Hetmana ułożono w środku izby, natomiast dookoła niego czuwali jego bliscy. Na prośbę bohatera wprowadzono do izby jego najwierniejszego towarzysza - białego rumaka. Koń schylił łeb nad konającym panem, tak jakby rozumiał co się ma wydarzyć. Podawano mu owies - on nie chciał jeść, dawano wody - on bił nogami w ziemię. Po spowiedzi Hetman zasnął. Poniedziałkowym rankiem już się nie obudził. Wkrótce po śmierci Hetmana skonał jego wierny rumak, towarzysz wielu zwycięskich wypraw. Ludzie z Czarncy [gdzie pochowano hetmana] powiadają, że co roku, 16 lutego, słychać na okolicznych łąkach galop konia, który nadal czuwa nad swoim panem."



Ale miłość do koni musiała zostać odstawiona na plan dalszy, gdy w grę wchodziło dobro Rzeczpospolitej. Podczas bitwy pod Cecorą (1620 r.) ludzie hetmana Stanisława Żółkiewskiego stawili wojskom turecko-tatarskim opór. Ogromna, 8-krotna przewaga liczebna przeciwnika doprowadziła do rzezi wojsk polskich. Hetmanowi Żółkiewskiemu w obliczu klęski jeden z żołnierzy przyprowadził konia i radził salwowanie się ucieczką. Hetman przebódł konia mieczem mówiąc: "Będę walczył do końca a po śmierci chociaż swoim ciałem utrudnię dostęp nieprzyjacielowi do Ojczyzny". Zginął w walce a jego głowa, nadziana na pikę, została wysłana sułtanowi.

Takie to były czasy...


Zródła:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Zbroja_ko%C5%84ska
http://www.egzaminy.edu.pl/
http://www.hussar.com.pl/
www.husaria.info.tm
http://www.husaria.jest.pl/kon.html
http://kruc.republika.pl/
http://pl.wikipedia.org/wiki/Husaria
http://www.jest.art.pl/taktyka.html www.ziemiawloszczowska.prv.pl