Sam na sam z zielonką




czyli: jak skarmiając niedojady wykorzystać pastwisko w stu procentach

21.11.2022



Od kilku lat w sezonie pastwiskowym sen mi z oczu spędzał problem niedojadów. Koń nie krowa - ta druga uwiązana na łańcuchu do palika wygryzie w trawie kółko prawie do samej ziemi tak, że będzie można na nim w minigolfa grać, gdy tymczasem koń szybko nasyciwszy pierwszy głód zacznie łazikować po kwaterze pastwiskowej, przygryzać najsmakowitsze czubki źdźbeł, omijać mniej ciekawe w smaku rośliny i generalnie więcej przez to podskubie lub zadepta, niż faktycznie zje. To w sumie zrozumiałe (rzecz jasna: to, co bardzo smaczne jest lepsze niż to, co w smaku przeciętne), jednak efektem ubocznym tego są całe połacie nie zjedzonej, za to podniszczonej kopytami "zieleniny", sąsiadujące z wyjedzonymi niemal do gołej ziemi kawałkami, gdzie rosło coś zdaniem koni lepszego. Pomijając nieliczne wyjątki na ogół niedojady to w sumie cały czas całkiem wartościowa pasza, która szkoda, by się marnowała. Trochę jak kaszka manna dla bobasa: w ząbli kłuje, choć przecież pożywna i zdrowa... Dlatego kiedyś wymyśliłem sobie, że za każdym razem po ostatnim dniu wypasu na danej kwaterze dobrze byłoby następnego dnia niedojady z niej skosić, zebrać i dać koniom na wybieg. Z takiej "wykończonej" kwatery dawałoby się w ten sposóv dokarmiać świeżą zielonką konie na wybiegu przez kolejne 2-3 dni, co summa summarum mogłoby oznaczać lepsze odrosty trawy na łące, która miałaby ciut więcej czasu na regenerowanie się. No i sezon pastwiskowy być może wydłużyłby się dzięki temu o kilka dodatkowych dni Ale jak to zrobić, skoro klasyczny ciągnik z kosiarką rotacyjną nie pozwala na zbiór skoszonej trawy, a cena ciągnikowej kosiarki bijakowej z koszem to circa-about 20 kPLN ? Kosić czymkolwiek i potem zbierać grabiami i widłami na taczki ? W chętnych do pracy przy ręcznym zbieraniu pokosu jakoś nie obrodziło...



W tematach technicznych czasem udaje mi się coś wymyśleć nietypowego, więc zacząłem kombinować jak by tu zrobić przystawkę zbierającą do kosiarki rotacyjnej. Nie było to jednak proste zagadnienie. No i oznaczałoby to także konieczność zapinania i odpinania do/z ciągnika kosiarki i dodatkowo takiej przystawki, co bywa czynnością dość "upierdliwą" - a wszystko to po to, żeby raz i drugi pojeździć przez "aż" 5 minut po łące i zebrać trochę trawy... Armata na wróbla. Z pomocą miał nam przyjść nasz ogrodowy traktorek-kosiarka z koszem. Kupując go wzięliśmy specjalnie model z silnikiem największej dostępnej wówczas mocy (18 koni), by dawał radę wysokiej trawie. Zapowiadało się nieźle, jednak szybko okazało się, że kosz traktorka w nazbyt wysokiej i gęstszej trawie, choć spory, to potrafił zapełnić się dosłownie w kilka chwil, co dodatkowo kończyło się trudnym do usunięcia zapchaniem kanału, którym trawa jest wyrzucana spod noży kosiska i transportowana przez wydmuch do kosza. Cóż, zdecydowanie czym innym jest przystrzyganie co kilka dni trawnika wokół domu, a czym innym jazda po trawie momentami sięgającej za kolana. Do tego drugiego rodzaju prac traktorek nie był zaprojektowany...

Traf chciał, że Gosia kiedyś zażyczyła sobie, by jej "udziergać" ręczny wózek do przewożenia przeszkód. Wykorzystałem do tego celu posiadany przez nas wózek ręczny, któremu dospawałem długą "pakę" ze stojakiem na drągi. Jednak (zgodnie zresztą z moimi obawami) wózek, choć zrobiony jako konstrukcja lekka, i tak okazał się dla Gosi przyciężki, zwłaszcza na miękkiej ujeżdżalni ze ścinkami. Owszem, dawało się nim bez sapania wozić ciężkie drągi, ale jednak nie było to rozwiązanie przesadnie komfortowe. Ja zaś patrząc nań kiedyś wpadłem na pomysł: dospawałem mu krótki dyszelek. Zdjąłem też z traktorka kosz na trawę. Pod nim była dość solidna płyta stalowa, do której na dolnej krawędzi dodałem zaczep do dyszelka. Wózek dla zmniejszenia masy ma ażurową konstrukcję typu "sama rama", a dno z tego samego powodu nie ma pełnej podłogi, lecz siatkę z panelu ogrodzeniowego. Aby móc zbierać do niego trawę poprowadziłem dookoła ramy sznurek i rozpiąłem na nim w jego wnętrzu małą plandekę, która stworzyła coś w rodzaju zbiornika (docelowo zamieniłem plandekę na stary big-bag).



Pierwsza próba była bardzo obiecująca: wózek jest niski, więc cała wyrzucana spod kosiarki trawa ładnie wypadała z kanału wylotowego i wpadała do plandekowego zbiornika. Niestety do ideału trochę brakowało: raz, że trawa powinna była lecieć w stronę tylnej ściany, a upadała na środku wózka, gdzie szybko tworzyła się górka, która uniemożliwiała przelatywanie bardziej na tył kolejnym porcjom i co jakiś czas trzeba było ładunek ręcznie ku tyłowi przesuwać. Dwa: w narożnikach, na ciasnych zakrętach, przy "złamanym" pod kątem zestawie traktorek-wózek ładunek spod kosiarki radośnie wylatywał w powietrze i lądował obok wózka.



Dlatego też kupiłem na Allegro metr "węża ssawnego odciągowego poliuretanowego" o średnicy 25 cm (to taka półprzezroczysta, elastyczna i giętka, harmonijkowata rura zbrojona spiralą z mocnego, sprężystego drutu). Cena ? Niestety 200 złotych, ale warto było. Jeden koniec wkleiłem klejem "Mamut" (polecam !) do otworu w desce, którą przykręciłem następnie do tylnej ścianki (tj. wspomnianej płyty) traktorka tam, gdzie był wylot trawy.



Drugi podwiesiłem dość wysoko na sznurkach na przodzie wózka. Teraz na zakrętach rura się odpowiednio wygina, więc wszystko leci na wózek. A i trawa wylatując wyżej zbiera się z tyłu wózka i z czasem pryzma rośnie ku przodowi tak, jak to być powinno. Co widać na załączonym obrazku.



Około 15 minut powolnej, ostrożnej jazdy (tak,żeby naraz nie zbierać kosiskami zbyt wiele trawy, bo to grozi zapchaniem kanału dolotowego), pozwala na uzbieranie ładunku zielonki wystarczającej na solidny obiad dla 5 koni, czyli na oko 0,6-0,8 m3 paszy. Zapchanie się kosiarki nastąpiło tylko raz na 7 koszeń i wynikało z mojej zbyt szybkiej jazdy po łące pełnej gęstej zieleniny (nie po niedojadach). Sama giętka rura jest natomiast w środku gładka, więc nie zatrzymuje zielonki. Nie występuje też zjawisko przyklejania się źdźbeł w środku rury, dzięki czemu po koszeniu nie ma potrzeby jej czyszczenia od wewnątrz. Więc generalnie uważam, że cały ten "patent" zdał egzamin na piątkę - i to z plusem (a do szkoły chodziłem, gdy piątka była oceną najwyższą).

Mamy listopad, zakończyły się prace polowe i sezon pastwiskowy, konie zdążyły już zapomnieć o codziennych obiadach na trawie. W tym roku przejechałem na koniec wszystkie nasze pastwiska kosiarką bijakową, dzieki czemu po niedojadach, chwastach i innych zbędnych badyliszczach nie zostało ani śladu. Myślę jednak, że od przyszłego sezonu regularne dokaszanie co kilka dni niedojadów w sezonie pozwoli na to, by jesienią nie było potrzeby tej pracy w ogóle robić.



Zródła:

materiał własny